Kiedy Lech Wałęsa został prezydentem, ja byłam dzieckiem. Śmieszył mnie wtedy. Rechotałam do rozpuku z dowcipów o jego nieobyciu. Nie ma co ukrywać - nie był wychowankiem salonów. Dopiero w miarę dorastania zaczęłam zauważać w nim odwagę.
Dziś spoglądam na jego politykę jako dorosła kobieta, 25 lat po roku 1989 - nie podoba mi się w wielu aspektach, ale łatwo przychodzi ocena z tej perspektywy. Dużo trudniej jest powiedzieć "nie", kiedy tysiące wokół mówią tak. Dużo trudniej jest budować, kiedy nikt nie ma planów, jak efekt budowy powinien wyglądać.
Mogliśmy przy zmianie ustroju mieć wojnę domową. Nie mieliśmy. To jest wielkie osiągnięcie. Nie tylko Wałęsy. Czy wyszło idealnie? Oczywiście, że nie. Ale wyszło coś pozytywnego, nad czym cały czas trzeba pracować.
Za ten początek - szacunek Panie Prezydencie.
Nie interesują mnie szafy generałów, ani archiwa. Niezależnie od zawartych tam "rewelacji" - nie zmienią faktycznych dokonań: ani sukcesów ani porażek. Myślę, że sukcesów było więcej.
Nie godzę się na nagonkę w mediach. Na wydawanie osądów przed zbadaniem dowodów. Historia powinna być badana sine ira et studio. Żaden człowiek nie zasługuje na zeszmacenie. Zwłaszcza ten. Wykrzyczałam to wczoraj na marszu KOD. Dziś trochę chrypię. Tyle mogłam zrobić dla prezydenta mojego państwa.
* sine ira et studio - bez gniewu i upodobania. Tacyt. Tak powinno się pisać historię.